Przepowiednia
Sierra
Sierra
Obudziły go wyjące za oknem syreny. Przetarł oczy i poderwał
się z łóżka, pospiesznie odrzucając na podłogę kołdrę. Przebiegł przez pokój
potykając się o leżące na dywanie książki i jak szalony dopadł do parapetu.
Otworzył okno i wyjrzał na zewnątrz. Na dworze było jeszcze ciemno, jednak
ulicę wyraźnie oświetlały światła syren strażackich i kogutów policyjnych.
Podekscytowany wdrapał się na parapet i z zapałem przypatrywał się
rozgrywającej się za oknem sytuacji. Słyszał wrzaski. Po chwili do jego uszu dotarły
również wystrzały, co upewniło go w tym, iż w zdarzeniu biorą udział ludzie z
ulicy. Ciekawe czy kogo zabiją? ‒ pomyślał i jeszcze bardziej wychylił głowę
przez okno. Zza rogu wyjechała karetka, zaraz za nią druga. Z oddali słychać
było nadjeżdżające radiowozy. Widocznie wezwali posiłki, co świadczyło o tym,
że incydent był poważny. Był pewien, że to policja. Doskonale rozróżniał sygnał
policyjny od wszystkich innych sygnałów.
‒ Ashton! ‒ Usłyszał głos w korytarzu i zaklął pod nosem.
‒ Jeszcze jej tu brakowało ‒ mruknął i ujrzał wchodzącą do
pokoju matkę. ‒ Nie poszłaś do pracy? ‒ zapytał głupio i ujrzał na twarzy
kobiety wyraz irytacji.
‒ Jest trzecia w nocy! ‒ krzyknęła. ‒ Natychmiast zmykaj do
łóżka i zamknij okno.
‒ Ale jest przecież całkiem jasno ‒ bąknął.
‒ Jest jasno, ponieważ najprawdopodobniej twój wujek znowu
załatwia swoje sprawy w najłatwiejszy z możliwych sposobów ‒ mruknęła gniewnie.
‒ Mam nadzieję, że kiedyś dostanie nauczkę ‒ dodała, budząc na twarzy
dziewięciolatka głupi uśmieszek.
Daniel J. O’Connor był jednym z najbardziej znanych
mieszkańców Nowego Jorku. Czy był przestępcą? Owszem. Kontrolował cały większość
dzielnic w mieście. Narkotyki, handel bronią, burdele i wszystko, co przynosi
łatwe pieniądze. Był człowiekiem, który zdobywał, czego tylko zapragnął. Nie
bał się żadnego ryzyka. Obracał się zarówno w towarzystwie ludzi z karteli
narkotykowych, jak i znanych polityków. W jego kieszeni siedzieli wszyscy,
którzy coś znaczyli. Wygrywał wszystkie procesy, jakie przeciw niemu wytoczyli,
zarówno policja jak i rząd byli bezsilni. Większość z nich jedynie udawała, że
zależy im na ukaraniu winnego, gdyż wiedzieli, iż w przypadku gdyby istotnie
coś mu się stało to pociągnąłby ich za sobą. Był błyskotliwy i potrafił
manipulować ludźmi w taki sposób, aby uzyskać wszystko to, czego chciał.
Niezwyciężony ‒ poniósł porażkę zaledwie jeden raz. Dostawał to, czego chciał.
Nie dostał jednak tego,
na czym zależało mu najbardziej. Matki Ashtona. Znali
się od dziecka, oboje wychowali na ulicach Nowego Jorku obracając się wśród
ludzi z gangów. Marisa była w jego wieku i potrafiła dać sobie radę ze
wszystkim. Była bystra już od najmłodszych lat. Jednak Dan wziął sobie za honor
opiekę nad dziewczynką i traktował ją poniekąd jak młodszą siostrę, co zmieniło
się, gdy zaczęli dorastać. Niezależna, wojownicza, sprytna i zwinna Marisa
dojrzewała, a jej charakter uległ zmianie. Nie była już tą samą dziewczyną,
która włóczyła się z kumplami, grała w piłkę nożną i wdawała się w bijatyki. Z
czasem stawała się poważniejsza, dojrzalsza, łagodniejsza. Koledzy, którzy do
tej pory niejeden raz wdawali się z nią w przepychanki, traktowali jak kumpla,
teraz głupieli na jej punkcie. Piękna, zgrabna i inteligentna, szybko stała się
niezależna. Pięła się w górę. Collage, studia prawnicze, a później
wymarzona praca i rodzina. Taki obrała sobie cel i wszystko wskazywało na to,
że go osiągnie. Jednak los pokrzyżował jej szyki.
Największym przyjacielem Marisy był Dan. Od zawsze razem.
Wszędzie. Nie spędzili ani jednego dnia osobno. Oboje pochodzili z
wielodzietnych rodzin, w których dzieci nie były traktowane zbyt troskliwie,
więc stało się to poniekąd powodem tego, że byli dla siebie niczym rodzina. Ich
więź była silna, jednak z czasem troskliwe podejście Dana uległo zmianie. Nawet
nie zorientował się, kiedy zakochał się w niej bez pamięci. Uczucie Marisy
niezupełnie uległo zmianie, pomimo, że i ona czuła do chłopka słabość, której
nie rozumiała. Czy była to miłość? Czy nadal uczucie bratersko-siostrzane? Była
w tym zagubiona i niepewna. Czy tak powinno być? Kochać Dana i być z nim już do
końca życia? Bo przecież jak nie Dan, to kto? Tylko Dan był atak naprawdę ważny
w jej życiu. Budząc się rano pierwsza myśl dotyczyła chłopaka. Dan był wciąż
obecny w jej życiu. I może faktycznie wszystko tak by się potoczyło, gdyby nie
pewne zdarzenie, które odmieniło ich życie. Wstrząsnęło nimi i skierowało na
dwie przeciwne drogi.
Dan od najmłodszych lat był typem chłopaka, który stawiał
sobie wysoko poprzeczkę i nie ustawał dotąd dopóki jej nie przeskoczył. Był nad
wyraz ambitny, co w pewnym sensie jej imponowało. Jego brawura, odwaga, hart
ducha i oddanie, z jakim ją traktował. Nie liczył się z nikim oprócz niej. Przy
Danie czuła się najważniejszą osobą na świecie. Jednak z czasem to wszystko zaczynało
przybierać zbyt szybki obrót. Chłopak wdał się w złe towarzystwo. Chciał zdobyć
pieniądze i wmieszał się w nielegalne interesy, co wcale nie było dla obojga
nowością, gdyż mieli z tym do czynienia w życiu codziennym. Brat Dana handlował
narkotykami. Jednak Danowi to nie wystarczyło. Chciał więcej. Chciał kontroli.
Nie zamierzał wystawać na ulicach i wciskać ćpunom biały proszek, nie chciał
nawet zarządzać handlującymi. Jego celem było dotarcie na sam szczyt. Gdy
powiedział o tym Marisie zaimponowało jej to. Być dziewczyną bosa mafii, mieć
wszystko. Drogie samochody, ogromne domy, piękne stroje. Móc podróżować po
całym świecie. Spełniać marzenia. Często żartowała, że nawet jako dziewczyna
gangstera będzie studiowała prawo, gdyż tego pragnęła od zawsze, a Dan jej to
obiecał. Potrzebował pieniędzy na jej studia. Zaczął handlować na ulicy, ale ze
swym sprytem udało mu się dotrzeć do ważniejszych ludzi. Miał siedemnaście lat.
Utalentowany, rezolutny i pewny siebie chłopak, który wie, czego chce, szybko został
zauważony. Zaprzyjaźnił się z synem bosa. Lecz aby móc obracać się w tamtym
towarzystwie musiał przejść test. Dostał pistolet, zdjęcie i adres, pod którym
znajdzie niewywiązującego się z płatności dilera. Zgodził się bez wahania. Od
początku wiedział, że aby dojść na szczyt będzie musiał przelewać krew.
Niestety w dniu, w którym miał zdać swój egzamin nie
wszystko poszło zgodnie z planem. Nie zorientował się, że poszła za nim Marisa,
był zdenerwowany i roztargniony. Od tego zależało wszystko. Człowieka, którego
miał zabić znalazł w miejscu, które mu wskazali. Padał gęsty deszcz, co
ułatwiło mu zadanie. Stojący w bocznej uliczce mężczyzna nawet się nie
zorientował, gdy Dan do niego podszedł. W chwili, gdy spojrzał na chłopaka,
zdążył jedynie otworzyć usta. Rozległ się strzał i diler osunął się na ziemię,
wpadając twarzą w kałużę. W tym momencie Dan usłyszał krzyk i odwróciwszy się w
tamtą stronę, ujrzał stojącą tuż za nim Marisę. Dziewczyna była przerażona.
Zamarł. Mówił jej, że dostanie się na szczyt, ale nigdy nie rozmawiali o tym, w
jaki sposób. Nie chciał jej w to mieszać. A teraz przerażenie w oczach
dziewczyny sprawiło, że nie potrafił się poruszyć. Gdzieś obok usłyszał kroki i
zanim zorientował się, że pojawił się jeszcze ktoś, poczuł cios w głowę.
Uderzenie było tak silne, że odrzuciło go pod ścianę kamienicy. Pistolet wypadł
mu z ręki, a on próbował dojść do siebie. Najpierw wszystko ucichło, nie
docierał go jego uszu żaden dźwięk. Czuł jedynie krople wody opadające mu na
twarz. W którymś momencie usłyszał krzyk Marisy i to błyskawicznie go
oprzytomniło. Próbował wstać, ale stojący nad nim, nieznajomy mężczyzna,
wykrzykując groźby wciąż go kopał. Szybko zorientował się, że właśnie zabił mu
brata. Facet miał ze dwa metry i sylwetkę dobrze wysportowanego atlety. Dan nie
miał żadnych szans z kipiącym furią napastnikiem. Ujrzał jak dziewczyna rzuca
się z pięściami na nieznajomego, lecz ten zaledwie ruchem ręki odrzucił ją
niczym szmacianą lalkę, na co najmniej dwa metry. Dan poderwał się na nogi w przypływie
adrenaliny, jednak zanim zrobił krok ponownie upadł w kałużę. Tylko cud mógł
uratować tą sytuację. Jednak cud się nie stał, a ratunek przyniosła Marisa,
która podniosła pistolet i strzeliła napastnikowi w potylicę. Strzał, dźwięk
zwalającego się w błotnistą kałużę olbrzymiego cielska, a później jedynie
cisza. Jakby nagle ktoś zakrył mu uszy. Nie miał pojęcia jak długo leżał na
ziemi zanim zaczął docierać do niego odgłos padającego deszczu. Ignorując ból
usiadł i wytarł oczy, w których było błoto. Pomimo, że nie nadal szczypało,
jednak widoczność się poprawiła.
‒ Marisa ‒ wyszeptał, spoglądając na klęczącą w kałuży,
zapłakaną dziewczynę, która nerwowo ściskała w dłoni pistolet. ‒ Nic ci nie
zrobił? ‒ zapytał i ruszył na klęczkach w jej stronę, jednak ona odsunęła się
od niego i spojrzała w sposób, który sprawił, że poczuł jakby ktoś wbił mu nóź
w serce. ‒ Marisa…
‒ Nie zbliżaj się ‒ zaledwie tyle powiedziała.
Tego dnia ich życie uległo zmianie. Pojawiła się policja i
zabrali ich na komisariat. Uznali, że była to obrona własna. Deszcz zmył ślady,
a oni zgodnie zeznali, że przechodzili i byli świadkami jak jeden z mężczyzn
zabił drugiego, a gdy ich zobaczył rzucił się na Dana. Poniekąd było w tym
ziarnko prawdy. Marisa zabiła z konieczności, jednak okoliczności były zupełnie
inne. To złamało dziewczynę. Dostanie się na wymarzone studia z wyrokiem w
zawieszeniu za zabójstwo w obronie własnej było prawie niemożliwe. Nie mogła
już liczyć na stypendium, a nie miała pieniędzy. Jednak nawet gdyby miała, to
nic by to nie zmieniło. Straciła zapał, nagle to wszystko odeszło. Tego dnia
Dan zrujnował jej życie. Przy upadku zraniła się w nogę i tak niefortunnie
zerwała ścięgna, że od tamtej pory utykała lekko na lewą nogę, co dodatkowo ją
zdołowało.
Jeszcze tego samego dnia, po wyjściu z komisariatu postawiła
sprawę jasno. Wykreśliła go ze swego życia i choć nie powiedziała tego wprost,
to on wiedział. Znał ją, czuł i nie miał wątpliwości, że ją stracił. Na dobre.
Przepełniony wściekłością poszedł do domu, w którym zbierali
się gangsterzy i wszedł do środka, otwierając drzwi z kopniaka. Było mu
wszystko jedno, w tamtej chwili chciał, aby go zabili. Prowokował los, pragnąc
śmierci. Odejść, by nie tracić jej każdego dnia. Zginąć, aby raz na zawsze
pożegnać widok zawodu, jaki sprawił dziewczynie. Rozczarowania, które w sobie
miała.
Tego dnia w melinie był również boss mafii, który rozliczał
się z ludźmi. W chwili, gdy Dan przekroczył progi pomieszczenia wszystkie oczy
skierowały się na niego, a zapytany czy wykonał zlecenie i czy zabił mężczyznę
ze zdjęcia, odparł, że zabił dwóch. Jeden z ludzi mafii zaczął na niego
wrzeszczeć. Wyzywać od partaczy i odgrażać się, wymachując bronią, którą wyjął
z kabury. I to przepełniło czarę. Dan błyskawicznym ruchem odebrał z jego rąk pistolet
i wpakował w niego cały magazynek. Nagle dotarł do niego dźwięk odbezpieczanej
broni i podniósł głowę ujrzawszy kilkanaście luf skierowanych w jego stronę.
Jednak boss ruchem dłoni powstrzymał egzekucję.
‒ Trzech ‒ wypowiedział Dan, wpatrując się opanowanym,
lodowatym spojrzeniem w zafascynowanego mężczyznę. ‒ Zabiłem trzech. I jeżeli
się mnie boisz, to możesz mnie teraz zabić. Druga okazja może się już nie
zdarzyć ‒ to powiedziawszy odwrócił się i tak po prostu wyszedł.
Tamtego dnia wszystko uległo diametralnej zmianie. Marisa
oddalała się od niego, zmieniała. Przesiadywała w domu, wciąż była czymś
zajęta, nie chciała z nim rozmawiać. Wymyślała tysiące powodów, aby go nie
widzieć. W końcu wyjechała do krewnych w Teksasie. Pojechał za nią, co zaowocowało
tym, iż wprost powiedziała mu, że nie chce go widzieć. Cały jego świat runął.
Nitka nadziei, którą pozwalał sobie mieć, nagle została brutalnie przerwana. I
wtedy coś w nim umarło. Wrócił do Nowego Jorku i zachowywał się jak szaleniec.
Brnął do celu jak lunatyk. Zabijał bez mrugnięcia okiem. Nie zawahał się nawet
nacisnąć na spust, gdy chciał usunąć ze swej drogi syna bosa mafii. W krótkim
czasie spełniło się to, czego chciał. Stał się szefem wszystkich szefów. Bardzo
samotnym i złamanym życiem. Ktoś, kto powiedziałby, że czas goi rany pomyliłby
się w jego przypadku. Nigdy nie pogodził się ze stratą Marisy, nigdy nie
przestał jej kochać. Odbierając życie zawsze o niej myślał, każda jego ofiara
ponosiła poniekąd karę za coś, co stało się tamtego dnia, gdy stracił
dziewczynę. Z czasem doszedł do równowagi. Pogodził się z losem i nauczył żyć
od nowa. Jednak nigdy nie mógł zaakceptować tego, co stało się tamtego dnia.
Gdyby nie Marisa nie posła za nim, zdołałaby z pewnością uciec i wszystko
potoczyłoby się inaczej.
Po dziesięciu latach dowiedział się, że dziewczyna, z którą
się przespał, spodziewa się dziecka i to coś w nim obudziło. Na świecie miał
pojawić się ktoś, kogo mógłby pokochać. Kupił dla matki swego potomka dom i
zapewnił dostatnie życie. Jednak sprawę postawił jasno. Chce mieć dziecko, ale
nie chce kobiety. Okazało się, że życie jeszcze raz zadrwiło z niego i dopiekło
mu do żywego. Gdy dziewczyna zaczęła rodzić, pojechał do niej do szpitala i tam
zastał Marisę. Jej widok poraził go. Poczuł się tak, jakby w jednej chwili
przestał potrafić oddychać. Stał i wpatrywał się w ukochaną kobietę, która
siedziała w poczekalni i dotykała dłonią brzucha, łagodnie go masując, z
przymkniętymi oczyma i słodkim uśmiechem. Była w ciąży. Podszedł do niej jak lunatyk.
Otwierał usta i zamykał, nie mogą się odezwać. Gdy dziewczyna otworzyła oczy
zmiękły pod nim kolana. Niebezpieczny morderca, brnący po trupach do celu,
zabijający bez mrugnięcia okiem, stał teraz przed Marisą i czuł się jak
bezbronne dziecko. To, co ujrzał w jej oczach, sprawiło, że wstrzymał oddech.
Nie było tam nienawiści ani lęku. Nie miała już w sobie tego rozczarowania,
jakim dla niej był. Wstała z krzesła i tak po prostu podeszła, a potem wtuliła
się w niego. Wstrzymał oddech i zagarnął ją łapczywie ramieniem. Była w niej
ulga. Okazało się, że wróciła do Nowego Jorku trzy lata temu, jednak ukrywała
się przed nim. Pracowała w barze, jako kelnerka i stroniła od ich dawnych
znajomych. Gdy to usłyszał, poczuł strach. A co jeżeli dowie się, jakim stał się
człowiekiem? Bezdusznym mordercą. I kolejne zaskoczenie. Ona doskonale o
wszystkim wiedziała. Czas coś w niej zmienił. Wybaczyła mu. I pomimo wszystko
nadal czuła coś do niego czuła. Próbował wszystkiego, aby tylko ją odzyskać,
lecz nie udało mu się. Wyznała mu, że czuje to samo, co wcześniej, ale nie
potrafiłaby z nim być, ponieważ w jego obecności wciąż naciskała spust
pistoletu celując do napakowanego adrenaliną mężczyzny, któremu odebrała życie.
Nie umiała się od tego uwolnić, choć już nie winiła za to Dana. Stawał na
głowie, robiła dosłownie wszystko. Jednak nie wskórał nic. Tamtego dnia w
szpitalu urodzili się dwaj chłopcy. Syn Dana, Nikolas i Ashton, syn Marisy,
którego ojciec zginął w wypadku samochodowym, gdy Marisa była w ciąży. Ash
traktował Dana jak ojca, pomimo, że początkowo Marisa robiła wszystko, żeby
ograniczyć kontakty swego syna z bosem mafii. Dan respektował to, ale i tu
życie napisało swój scenariusz. Syn Dana, Nick, stał się dla Asha jak brat.
Powtórzyła się historia z przed lat. Nierozłączny Nick i Ash byli niczym Marisa
i Dan z przeszłości. Na to dziewczyna nie mogła nic poradzić. Wiedziała, że
gdyby spróbowała rozdzielić chłopców, to skrzywdziłaby tym syna, a tego nie
chciała. Została w Nowym Jorku, nadal mieszkała z Ashem w ich niewielkim
mieszkaniu, chłopiec uczęszczał do publicznej szkoły, a ona nadal pracowała
jako kelnerka. Odrzuciła wszystkie propozycje Dana. Jasno postawiła sprawę.
Zostanie, jeżeli nie będzie próbował jej zdobyć za wszelką cenę. Dan szalał,
stawał na głowie, długo się nie poddawał, ale z czasem odnalazł się w nowej
sytuacji. Ze względu na Marisę i chłopców zmienił się. Bezwzględny morderca,
którym był ‒ umarł, a on nagle poczuł się z tym wspaniale. Tak, jakby ktoś
zdjął mu z ramion ogromny ciężar. Traktował chłopca jak swego syna, kochał
równie mocno jak Nicka i był szczęśliwy, że, pomimo, iż dzieciak przestrzega
nakazu matki i nazywa go wujkiem, to i tak traktował go jak ojca. Nagle
pojawiło się pragnienie, aby stać się dla tych młodych ludzi przykładem. Obaj doskonale
wiedzieli, jakie są realia i kim jest, to przecież nie mogło ulec zmianie,
siedział w tym zbyt głęboko, nie mógł ryzykować złożeniem broni. Był groźny dla
zbyt wielu ludzi, więc nadal musiał być tym złym. Nie mógł opuścić gardy.
Jednak nigdy już nikogo nie zabił, przestał być okrutnikiem, który z byle
powodu wydaje ostateczne wyroki. Handel bronią i narkotykami trwał w najlepsze,
jednak nie przelewał już krwi, gdy nie było takiej potrzeby. Marisa akceptowała
go takiego, jaki był, akceptowała to, że Ash uczestniczy w jego życiu, co
równało się uczestniczeniu we wszystkich brudnych interesach. Jednak Ash kochał
Nicka jak brata, a Dana jak ojca. Ona sama wiedziała, że Dan oddałby bez
wahania swe życie za jej syna, a to jej wystarczyło.
Dopilnowawszy, aby chłopiec położył się do łóżka domknęła
okno i udając, że wierzy, iż chłopiec posłusznie zaśnie, wyszła z pokoju.
Zamknęła drzwi i pospiesznie wróciła do swej sypialni. Wzięła do ręki telefon i
wybrała z listy odpowiedni kontakt. Po zaledwie dwóch sygnałach usłyszała głos
Dana.
‒ Wszystko u was w porządku? ‒ zapytał zatroskanym głosem
zanim zdążyła się odezwać. Sapnęła poirytowana, ale głęboko odetchnęła
odczuwając ulgę.
‒ Przez ciebie i twoje interesy nie mogę spać. Na ulicy
pełno jest policji ‒ powiedziała z pretensją.
‒ Przyznaj lepiej, że martwiłaś się o mnie. ‒ Usłyszała i
zmrużyła oczy. Dokładnie tak było. Za każdym razem, gdy coś się działo obawiała
się, że coś mogło stać się Danowi. To niestety było bardzo możliwe.
‒ Ostatnie, co bym robiła, to zamartwianie się o ciebie ‒
fuknęła i usłyszała śmiech mężczyzny, który doskonale wiedział, że to nieprawda
i był głupio zadowolony z faktu, że zadzwoniła do niego w nocy.
‒ Jak ty zawsze mówiłaś? Złego szlag nie trafia? ‒ zapytał,
a ona uśmiechnęła się półgębkiem.
‒ Przez ciebie zaśpię do pracy ‒ szepnęła, gasząc nocna
lampkę i układając się wygodnie w łóżku.
‒ Zrobiłem to specjalnie dla ciebie. Zleciłem kilka
morderstw pod twoimi oknami, ponieważ jedyne, o czym marzę, to sprawiać, że nie
możesz spać w nocy.
‒ Kretyn!
‒ Nie chcę żebyś chodziła do pracy. ‒ Usłyszała i
przewróciła oczyma.
‒ A ja nie chce żebyś wracał do tego tematu ‒ ucięła
ziewając.
‒ Zadzwonię w kilka miejsc i postaram się posprzątać pod
twoim oknem, chociaż tym razem to nie ja narobiłem bałaganu ‒ zaręczył.
‒ Dan, tu jest co najmniej pięć radiowozów, straż i
pogotowie. Tego nie da się posprzątać ‒ powiedziała i usłyszała milczenie. Na
pewno się zaniepokoił. Na ulicy, na której mieszkali, wciąż coś się działo. ‒
Nie martw się. Przestali strzelać, pewnie policja opanowała już sytuację ‒
zapewniła.
‒ Było słychać strzały? ‒ zapytał. W jednej chwili jego głos
stał się opanowany.
‒ Policja strzelała w powietrze, dla ostrzeżenia ‒ skłamała
i ponownie ziewnęła.
‒ Boję się o ciebie i Nicka ‒ szepnął smutno. ‒ Co mogę
zrobić, abyś zmieniła zdanie i wyprowadziła się z tamtej okolicy? Mój dom jest
ogromny. Możecie się jedynie…
‒ Ash praktycznie u
ciebie mieszka, to wystarczy ‒ przerwała mu.
‒ Interpretujesz wszystko tak jak chcesz, a chodzi mi jedynie
o to… ja po prostu się martwię. Strzały, policja, pogotowie. Kto wie, co mogło
się stać. A gdybyś akurat wracała do domu? ‒ zapytał.
‒ Dobry argument ‒ powiedziała i westchnęła. Prawdę mówiąc
od jakiegoś czasu myślała o przeprowadzce do jakiejś spokojniejszej dzielnicy,
ale miała zbyt małą pensję. Chciała oszczędzić na studia dla Asha, więc żyli
skromnie. Chociaż trudno to tak określić. Ona prawie całe dnie pracowała, a Ash
ten czas spędzał z Nickiem w domu Dana.
‒ Po prostu się wyprowadź z tej dury. I wiem, nie robisz
tego, ponieważ cię nie stać, co jest kompletną bzdurą, bo wiesz, że mogę pomóc
i powinnaś mi na to pozwolić choćby ze względu na chłopaka. To, co robisz, jest
egoistyczne. Zdajesz sobie z tego sprawę?
‒ Twój świat i…
‒ W tym świecie tkwisz również ty, Ash, Nick i ja. I
cokolwiek byś nie zrobiła to niczego nie zmieni. Nawet gdybyś przeniosła się na
drugi koniec Stanów, to i tak zawsze będziecie częścią tego świata. Mojego
świata. I wiem, zdaję sobie sprawę z tego, że sam nas w to wciągnąłem, jednak
nic nie mogę na to poradzić. Obwiniam się każdego dnia, zrobiłbym wszystko, aby
cofnąć czas, oddałabym życie gdyby tylko było możliwe wyciągnięcie was w
jakikolwiek sposób z tego świata, ale nie jest to możliwe, a pewnych rzeczy nie
mogę teraz tak po prostu uciąć. Chociaż bardzo bym tego chciał ‒ wypowiedział z
goryczą, a ona wstrzymała oddech. Do tej pory nie usłyszała takiego wyznania.
‒ Mam nadzieję, że tego nie wykorzystasz ‒ wyszeptała.
‒ Czego?
‒ Tego, co ci zaraz powiem, Dan ‒ powiedziała drżącym
głosem. ‒ Nie chce się nad tym rozwodzić, ale…
‒ Ale?
‒ Nie zamieniłabym Twojego świata na żaden inny ‒ wyznała ze
ściśniętym gardłem. ‒ Dobrze mi tu gdzie jestem. Chcę mieszkać z moim synem i
wiedzieć, że mogę do ciebie zadzwonić w nocy i powiedzieć ci, że przez ciebie
nie mogę spać, choć tak naprawdę martwię się o ciebie. Mój świat i Twój świat,
to Nasz świat. I naprawdę bardzo bym chciała, ale nie potrafię pokonać bariery,
którą chcę się odgrodzić, aby nie cierpieć. Po prostu bądź w naszym świecie,
ale bądź gdzieś obok. Czy możesz?
‒ Mam nadzieję, że częściej będą mordować kogoś pod twoim
oknem, może wtedy znowu zadzwonisz i usłyszę anielskie dzwony. ‒ Usłyszała i
uśmiechnęła się.
‒ Nie licz na to. Myślę, że masz rację, to egoistyczne
wychowywać dziecko w takiej okolicy, gdy jest inna możliwość ‒ szepnęła.
‒ Pozwolisz mi…
‒ Tak ‒ przerwała mu. ‒ I chyba powinniśmy zamieszkać bliżej
ciebie. Ash i tak codziennie przebywa z Nickiem, a mnie zaczynają wkurzać
ciągłe wymówki dotyczące dużej odległości. Czasami jego argumenty sprawiają, że
mam wrażenie jakby biedaczek musiał przebyć całą Road 66 ‒ oświadczyła
wzdychając.
‒ Marisa?
‒ Słucham.
‒ Wiesz, o co chcę zapytać, prawda? ‒ Usłyszała i przymknęła
oczy.
‒ Wiem ‒ szepnęła cicho.
‒ Minęło już dwadzieścia lat, a dwadzieścia lat bez ciebie
jest…
‒ Chcesz żebym się do ciebie wprowadziła, a nie zaprosiłeś
mnie nawet na randkę? ‒ Próbowała żartować, ale prawdę mówiąc była
roztrzęsiona. Wszystko się w niej kłóciło. ‒ Powoli… ‒ wyszeptała po chwili.
‒ Nie powiedziałaś nie. ‒ Usłyszała i uśmiechnęła się pod
nosem.
‒ Nie powiedziałam nie ‒ powtórzyła. ‒ Liczę jednak na to,
że zabierzesz mnie może do kina, albo do jakiegoś baru na drinka ‒ stwierdziła
i usłyszała jego śmiech. Mogłaby przysiąc, że ma w oczach łzy. Znała go lepiej
niż siebie. A ich codzienny kontakt był sporadyczny. „Ash zje u ciebie.
Przywieź go do domu na osiemnastą”. „Ok, odrobi z Nickiem lekcje, przypilnuję
ich.”. „Tylko niech nie grają cały dzień w gry”, „Nie będą, obiecuję”. Krótkie
rozmowy telefoniczne. Zaledwie kilka zdań, nic więcej. Przecież tak naprawdę
Dana było w życiu Asha więcej od niej. Westchnęła.
‒ Wiesz, my nigdy nie byliśmy na randce, Mariso ‒ powiedział
po chwili i ponownie się roześmiał. Lubiła go takiego. Niewywierającego na niej
presji, aby wspólnie zamieszkali.
‒ Kino samochodowe raz w tygodniu to nie randka? Pizza na
dachu kamienicy starego Smitha to też nie randka? Jezu, Dan, moje życie właśnie
straciło sens ‒ stwierdziła ze śmiechem.
‒ Nigdy cię nie pocałowałem. ‒ Usłyszała i zrobiło jej się
gorąco.
‒ Ale trzymałeś mnie za rękę, a to prawie jak seks ‒
oświadczyła i oboje się roześmieli. ‒ Kończymy już, inaczej obudzę Asha ‒
szepnęła, gdy się już uspokoiła.
‒ To takie dziwne…
‒ Co? ‒ zapytała, gdy milczał przez chwilę.
‒ Pragnę wsiąść w samochód i pruć do ciebie jak wariat. Być
tuż obok ciebie, przytulić cię, całować i… ‒ zdusił w sobie słowa, którymi mógł
ją spłoszyć. ‒ Chciałbym choćby być w tym samy pokoju, albo nawet pod twoimi
drzwiami i wiedzieć, że jesteś tuż za ścianą, wsłuchiwać się, czy usłyszę jakiś
dźwięk za nią, ale…
‒ Przestań ‒ wydusiła, czując się osaczana, choć z drugiej
strony to, o czym mówił, sprawiało, że oblewało ją gorąco.
‒ Pozwól mi dokończyć ‒ szepnął i przez chwilę milczał. ‒
Ale jest mi dobrze, czuję ten słodki bój niespełnienia i jest mi cholernie
dobrze. Jestem po prostu… szczęśliwy ‒ podsumował.
‒ Ja też ‒ szepnęła po chwili.
‒ Dałaś mi dziś więcej niż mógłbym oczekiwać, chociaż
przyznaję, że dopominałem się o więcej i teraz widzę, że nie powinienem tego
robić.
‒ Zastanawiałeś się kiedyś jak potoczyłoby się nasze życie
gdybym tamtego dnia…
‒ Każdej nocy, odkąd wyjechałaś, Mariso. Ale nie rozmawiajmy
o tym, co by było ‒ poprosił. ‒ Lepiej myśleć, o tym, co będzie. A wiesz, co
będzie?
‒ Co? ‒ zapytała z ciekawością.
‒ Zaśpisz do pracy i będziesz nalewała kawę klientom,
ziewając. Będzie chciało ci się spać i facetowi, który poprosi o wegetariańską
sałatkę, podasz podwójnego hamburgera z frytkami i colą. Cały czas będziesz
myślała o naszej rozmowie i będziesz miała wątpliwości i obawy. Później
zadzwonisz do mnie i powiedz mi, o której Ash ma wrócić do domu, a przy okazji
zapytasz czy odrobił lekcje, zabronisz im też grać w gry i prawdopodobnie
dostaną szlaban na lody ‒ oświadczył, a ona westchnęła ciężko. Tak bardzo
potrzebowała takiej rozmowy. Teraz wszystko brzmiało dobrze, ale czy gdy go
zobaczy nie wrócą wspomnienia z przeszłości?
‒ Ale twój dzień może wyglądać zupełnie inaczej. ‒ Usłyszała
i uniosła w górę brew.
‒ Nie popsuj tego ‒ poprosiła.
‒ Możesz zadzwonić do pracy i wziąć wolny dzień. Rano wyślę
po Asha kierowcę i dostarczy go do szkoły. Ty się wyśpisz, a wieczorem zabiorę
cię do kina samochodowego i…
‒ I?
‒ I będę się z tobą kochał… trzymając cię za rękę ‒
zakończył, a ona parsknęła śmiechem.
‒ Taki seks satysfakcjonował mnie, gdy chodziłam do
ogólniaka. Chyba wolę iść na drinka… ‒ oświadczyła i zamarła. Czy właśnie
umówiłam się na randkę, z facetem, którego unikałam jak ognia przez dwadzieścia
lat? ‒ pomyślała z przerażeniem.
‒ Tak. ‒ Usłyszała i przymknęła oczy. Miała wrażenie jakby
siedział w jej głowie, znał każdą myśl.
‒ Pewnie i tak wzięłabym wolne ‒ odparła, starając się
zachować powagę.
‒ Tak, tak, na pewno ‒ stwierdził z przekąsem i usłyszał
gniewne sapnięcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz