niedziela, 6 listopada 2016

Przepowiednia - Sierra


Przepowiednia
Sierra


             
Obudziły go wyjące za oknem syreny. Przetarł oczy i poderwał się z łóżka, pospiesznie odrzucając na podłogę kołdrę. Przebiegł przez pokój potykając się o leżące na dywanie książki i jak szalony dopadł do parapetu. Otworzył okno i wyjrzał na zewnątrz. Na dworze było jeszcze ciemno, jednak ulicę wyraźnie oświetlały światła syren strażackich i kogutów policyjnych. Podekscytowany wdrapał się na parapet i z zapałem przypatrywał się rozgrywającej się za oknem sytuacji. Słyszał wrzaski. Po chwili do jego uszu dotarły również wystrzały, co upewniło go w tym, iż w zdarzeniu biorą udział ludzie z ulicy. Ciekawe czy kogo zabiją? ‒ pomyślał i jeszcze bardziej wychylił głowę przez okno. Zza rogu wyjechała karetka, zaraz za nią druga. Z oddali słychać było nadjeżdżające radiowozy. Widocznie wezwali posiłki, co świadczyło o tym, że incydent był poważny. Był pewien, że to policja. Doskonale rozróżniał sygnał policyjny od wszystkich innych sygnałów.
‒ Ashton! ‒ Usłyszał głos w korytarzu i zaklął pod nosem.
‒ Jeszcze jej tu brakowało ‒ mruknął i ujrzał wchodzącą do pokoju matkę. ‒ Nie poszłaś do pracy? ‒ zapytał głupio i ujrzał na twarzy kobiety wyraz irytacji.
‒ Jest trzecia w nocy! ‒ krzyknęła. ‒ Natychmiast zmykaj do łóżka i zamknij okno.
‒ Ale jest przecież całkiem jasno ‒ bąknął.
‒ Jest jasno, ponieważ najprawdopodobniej twój wujek znowu załatwia swoje sprawy w najłatwiejszy z możliwych sposobów ‒ mruknęła gniewnie. ‒ Mam nadzieję, że kiedyś dostanie nauczkę ‒ dodała, budząc na twarzy dziewięciolatka głupi uśmieszek.
Daniel J. O’Connor był jednym z najbardziej znanych mieszkańców Nowego Jorku. Czy był przestępcą? Owszem. Kontrolował cały większość dzielnic w mieście. Narkotyki, handel bronią, burdele i wszystko, co przynosi łatwe pieniądze. Był człowiekiem, który zdobywał, czego tylko zapragnął. Nie bał się żadnego ryzyka. Obracał się zarówno w towarzystwie ludzi z karteli narkotykowych, jak i znanych polityków. W jego kieszeni siedzieli wszyscy, którzy coś znaczyli. Wygrywał wszystkie procesy, jakie przeciw niemu wytoczyli, zarówno policja jak i rząd byli bezsilni. Większość z nich jedynie udawała, że zależy im na ukaraniu winnego, gdyż wiedzieli, iż w przypadku gdyby istotnie coś mu się stało to pociągnąłby ich za sobą. Był błyskotliwy i potrafił manipulować ludźmi w taki sposób, aby uzyskać wszystko to, czego chciał. Niezwyciężony ‒ poniósł porażkę zaledwie jeden raz. Dostawał to, czego chciał. Nie dostał jednak tego,
na czym zależało mu najbardziej. Matki Ashtona. Znali się od dziecka, oboje wychowali na ulicach Nowego Jorku obracając się wśród ludzi z gangów. Marisa była w jego wieku i potrafiła dać sobie radę ze wszystkim. Była bystra już od najmłodszych lat. Jednak Dan wziął sobie za honor opiekę nad dziewczynką i traktował ją poniekąd jak młodszą siostrę, co zmieniło się, gdy zaczęli dorastać. Niezależna, wojownicza, sprytna i zwinna Marisa dojrzewała, a jej charakter uległ zmianie. Nie była już tą samą dziewczyną, która włóczyła się z kumplami, grała w piłkę nożną i wdawała się w bijatyki. Z czasem stawała się poważniejsza, dojrzalsza, łagodniejsza. Koledzy, którzy do tej pory niejeden raz wdawali się z nią w przepychanki, traktowali jak kumpla, teraz głupieli na jej punkcie. Piękna, zgrabna i inteligentna, szybko stała się niezależna. Pięła się w górę. Collage, studia prawnicze, a później wymarzona praca i rodzina. Taki obrała sobie cel i wszystko wskazywało na to, że go osiągnie. Jednak los pokrzyżował jej szyki.

Największym przyjacielem Marisy był Dan. Od zawsze razem. Wszędzie. Nie spędzili ani jednego dnia osobno. Oboje pochodzili z wielodzietnych rodzin, w których dzieci nie były traktowane zbyt troskliwie, więc stało się to poniekąd powodem tego, że byli dla siebie niczym rodzina. Ich więź była silna, jednak z czasem troskliwe podejście Dana uległo zmianie. Nawet nie zorientował się, kiedy zakochał się w niej bez pamięci. Uczucie Marisy niezupełnie uległo zmianie, pomimo, że i ona czuła do chłopka słabość, której nie rozumiała. Czy była to miłość? Czy nadal uczucie bratersko-siostrzane? Była w tym zagubiona i niepewna. Czy tak powinno być? Kochać Dana i być z nim już do końca życia? Bo przecież jak nie Dan, to kto? Tylko Dan był atak naprawdę ważny w jej życiu. Budząc się rano pierwsza myśl dotyczyła chłopaka. Dan był wciąż obecny w jej życiu. I może faktycznie wszystko tak by się potoczyło, gdyby nie pewne zdarzenie, które odmieniło ich życie. Wstrząsnęło nimi i skierowało na dwie przeciwne drogi.
Dan od najmłodszych lat był typem chłopaka, który stawiał sobie wysoko poprzeczkę i nie ustawał dotąd dopóki jej nie przeskoczył. Był nad wyraz ambitny, co w pewnym sensie jej imponowało. Jego brawura, odwaga, hart ducha i oddanie, z jakim ją traktował. Nie liczył się z nikim oprócz niej. Przy Danie czuła się najważniejszą osobą na świecie. Jednak z czasem to wszystko zaczynało przybierać zbyt szybki obrót. Chłopak wdał się w złe towarzystwo. Chciał zdobyć pieniądze i wmieszał się w nielegalne interesy, co wcale nie było dla obojga nowością, gdyż mieli z tym do czynienia w życiu codziennym. Brat Dana handlował narkotykami. Jednak Danowi to nie wystarczyło. Chciał więcej. Chciał kontroli. Nie zamierzał wystawać na ulicach i wciskać ćpunom biały proszek, nie chciał nawet zarządzać handlującymi. Jego celem było dotarcie na sam szczyt. Gdy powiedział o tym Marisie zaimponowało jej to. Być dziewczyną bosa mafii, mieć wszystko. Drogie samochody, ogromne domy, piękne stroje. Móc podróżować po całym świecie. Spełniać marzenia. Często żartowała, że nawet jako dziewczyna gangstera będzie studiowała prawo, gdyż tego pragnęła od zawsze, a Dan jej to obiecał. Potrzebował pieniędzy na jej studia. Zaczął handlować na ulicy, ale ze swym sprytem udało mu się dotrzeć do ważniejszych ludzi. Miał siedemnaście lat. Utalentowany, rezolutny i pewny siebie chłopak, który wie, czego chce, szybko został zauważony. Zaprzyjaźnił się z synem bosa. Lecz aby móc obracać się w tamtym towarzystwie musiał przejść test. Dostał pistolet, zdjęcie i adres, pod którym znajdzie niewywiązującego się z płatności dilera. Zgodził się bez wahania. Od początku wiedział, że aby dojść na szczyt będzie musiał przelewać krew.
Niestety w dniu, w którym miał zdać swój egzamin nie wszystko poszło zgodnie z planem. Nie zorientował się, że poszła za nim Marisa, był zdenerwowany i roztargniony. Od tego zależało wszystko. Człowieka, którego miał zabić znalazł w miejscu, które mu wskazali. Padał gęsty deszcz, co ułatwiło mu zadanie. Stojący w bocznej uliczce mężczyzna nawet się nie zorientował, gdy Dan do niego podszedł. W chwili, gdy spojrzał na chłopaka, zdążył jedynie otworzyć usta. Rozległ się strzał i diler osunął się na ziemię, wpadając twarzą w kałużę. W tym momencie Dan usłyszał krzyk i odwróciwszy się w tamtą stronę, ujrzał stojącą tuż za nim Marisę. Dziewczyna była przerażona. Zamarł. Mówił jej, że dostanie się na szczyt, ale nigdy nie rozmawiali o tym, w jaki sposób. Nie chciał jej w to mieszać. A teraz przerażenie w oczach dziewczyny sprawiło, że nie potrafił się poruszyć. Gdzieś obok usłyszał kroki i zanim zorientował się, że pojawił się jeszcze ktoś, poczuł cios w głowę. Uderzenie było tak silne, że odrzuciło go pod ścianę kamienicy. Pistolet wypadł mu z ręki, a on próbował dojść do siebie. Najpierw wszystko ucichło, nie docierał go jego uszu żaden dźwięk. Czuł jedynie krople wody opadające mu na twarz. W którymś momencie usłyszał krzyk Marisy i to błyskawicznie go oprzytomniło. Próbował wstać, ale stojący nad nim, nieznajomy mężczyzna, wykrzykując groźby wciąż go kopał. Szybko zorientował się, że właśnie zabił mu brata. Facet miał ze dwa metry i sylwetkę dobrze wysportowanego atlety. Dan nie miał żadnych szans z kipiącym furią napastnikiem. Ujrzał jak dziewczyna rzuca się z pięściami na nieznajomego, lecz ten zaledwie ruchem ręki odrzucił ją niczym szmacianą lalkę, na co najmniej dwa metry. Dan poderwał się na nogi w przypływie adrenaliny, jednak zanim zrobił krok ponownie upadł w kałużę. Tylko cud mógł uratować tą sytuację. Jednak cud się nie stał, a ratunek przyniosła Marisa, która podniosła pistolet i strzeliła napastnikowi w potylicę. Strzał, dźwięk zwalającego się w błotnistą kałużę olbrzymiego cielska, a później jedynie cisza. Jakby nagle ktoś zakrył mu uszy. Nie miał pojęcia jak długo leżał na ziemi zanim zaczął docierać do niego odgłos padającego deszczu. Ignorując ból usiadł i wytarł oczy, w których było błoto. Pomimo, że nie nadal szczypało, jednak widoczność się poprawiła.
‒ Marisa ‒ wyszeptał, spoglądając na klęczącą w kałuży, zapłakaną dziewczynę, która nerwowo ściskała w dłoni pistolet. ‒ Nic ci nie zrobił? ‒ zapytał i ruszył na klęczkach w jej stronę, jednak ona odsunęła się od niego i spojrzała w sposób, który sprawił, że poczuł jakby ktoś wbił mu nóź w serce. ‒ Marisa…
‒ Nie zbliżaj się ‒ zaledwie tyle powiedziała.
Tego dnia ich życie uległo zmianie. Pojawiła się policja i zabrali ich na komisariat. Uznali, że była to obrona własna. Deszcz zmył ślady, a oni zgodnie zeznali, że przechodzili i byli świadkami jak jeden z mężczyzn zabił drugiego, a gdy ich zobaczył rzucił się na Dana. Poniekąd było w tym ziarnko prawdy. Marisa zabiła z konieczności, jednak okoliczności były zupełnie inne. To złamało dziewczynę. Dostanie się na wymarzone studia z wyrokiem w zawieszeniu za zabójstwo w obronie własnej było prawie niemożliwe. Nie mogła już liczyć na stypendium, a nie miała pieniędzy. Jednak nawet gdyby miała, to nic by to nie zmieniło. Straciła zapał, nagle to wszystko odeszło. Tego dnia Dan zrujnował jej życie. Przy upadku zraniła się w nogę i tak niefortunnie zerwała ścięgna, że od tamtej pory utykała lekko na lewą nogę, co dodatkowo ją zdołowało.
Jeszcze tego samego dnia, po wyjściu z komisariatu postawiła sprawę jasno. Wykreśliła go ze swego życia i choć nie powiedziała tego wprost, to on wiedział. Znał ją, czuł i nie miał wątpliwości, że ją stracił. Na dobre.
Przepełniony wściekłością poszedł do domu, w którym zbierali się gangsterzy i wszedł do środka, otwierając drzwi z kopniaka. Było mu wszystko jedno, w tamtej chwili chciał, aby go zabili. Prowokował los, pragnąc śmierci. Odejść, by nie tracić jej każdego dnia. Zginąć, aby raz na zawsze pożegnać widok zawodu, jaki sprawił dziewczynie. Rozczarowania, które w sobie miała.
Tego dnia w melinie był również boss mafii, który rozliczał się z ludźmi. W chwili, gdy Dan przekroczył progi pomieszczenia wszystkie oczy skierowały się na niego, a zapytany czy wykonał zlecenie i czy zabił mężczyznę ze zdjęcia, odparł, że zabił dwóch. Jeden z ludzi mafii zaczął na niego wrzeszczeć. Wyzywać od partaczy i odgrażać się, wymachując bronią, którą wyjął z kabury. I to przepełniło czarę. Dan błyskawicznym ruchem odebrał z jego rąk pistolet i wpakował w niego cały magazynek. Nagle dotarł do niego dźwięk odbezpieczanej broni i podniósł głowę ujrzawszy kilkanaście luf skierowanych w jego stronę. Jednak boss ruchem dłoni powstrzymał egzekucję.
‒ Trzech ‒ wypowiedział Dan, wpatrując się opanowanym, lodowatym spojrzeniem w zafascynowanego mężczyznę. ‒ Zabiłem trzech. I jeżeli się mnie boisz, to możesz mnie teraz zabić. Druga okazja może się już nie zdarzyć ‒ to powiedziawszy odwrócił się i tak po prostu wyszedł.  
Tamtego dnia wszystko uległo diametralnej zmianie. Marisa oddalała się od niego, zmieniała. Przesiadywała w domu, wciąż była czymś zajęta, nie chciała z nim rozmawiać. Wymyślała tysiące powodów, aby go nie widzieć. W końcu wyjechała do krewnych w Teksasie. Pojechał za nią, co zaowocowało tym, iż wprost powiedziała mu, że nie chce go widzieć. Cały jego świat runął. Nitka nadziei, którą pozwalał sobie mieć, nagle została brutalnie przerwana. I wtedy coś w nim umarło. Wrócił do Nowego Jorku i zachowywał się jak szaleniec. Brnął do celu jak lunatyk. Zabijał bez mrugnięcia okiem. Nie zawahał się nawet nacisnąć na spust, gdy chciał usunąć ze swej drogi syna bosa mafii. W krótkim czasie spełniło się to, czego chciał. Stał się szefem wszystkich szefów. Bardzo samotnym i złamanym życiem. Ktoś, kto powiedziałby, że czas goi rany pomyliłby się w jego przypadku. Nigdy nie pogodził się ze stratą Marisy, nigdy nie przestał jej kochać. Odbierając życie zawsze o niej myślał, każda jego ofiara ponosiła poniekąd karę za coś, co stało się tamtego dnia, gdy stracił dziewczynę. Z czasem doszedł do równowagi. Pogodził się z losem i nauczył żyć od nowa. Jednak nigdy nie mógł zaakceptować tego, co stało się tamtego dnia. Gdyby nie Marisa nie posła za nim, zdołałaby z pewnością uciec i wszystko potoczyłoby się inaczej.
Po dziesięciu latach dowiedział się, że dziewczyna, z którą się przespał, spodziewa się dziecka i to coś w nim obudziło. Na świecie miał pojawić się ktoś, kogo mógłby pokochać. Kupił dla matki swego potomka dom i zapewnił dostatnie życie. Jednak sprawę postawił jasno. Chce mieć dziecko, ale nie chce kobiety. Okazało się, że życie jeszcze raz zadrwiło z niego i dopiekło mu do żywego. Gdy dziewczyna zaczęła rodzić, pojechał do niej do szpitala i tam zastał Marisę. Jej widok poraził go. Poczuł się tak, jakby w jednej chwili przestał potrafić oddychać. Stał i wpatrywał się w ukochaną kobietę, która siedziała w poczekalni i dotykała dłonią brzucha, łagodnie go masując, z przymkniętymi oczyma i słodkim uśmiechem. Była w ciąży. Podszedł do niej jak lunatyk. Otwierał usta i zamykał, nie mogą się odezwać. Gdy dziewczyna otworzyła oczy zmiękły pod nim kolana. Niebezpieczny morderca, brnący po trupach do celu, zabijający bez mrugnięcia okiem, stał teraz przed Marisą i czuł się jak bezbronne dziecko. To, co ujrzał w jej oczach, sprawiło, że wstrzymał oddech. Nie było tam nienawiści ani lęku. Nie miała już w sobie tego rozczarowania, jakim dla niej był. Wstała z krzesła i tak po prostu podeszła, a potem wtuliła się w niego. Wstrzymał oddech i zagarnął ją łapczywie ramieniem. Była w niej ulga. Okazało się, że wróciła do Nowego Jorku trzy lata temu, jednak ukrywała się przed nim. Pracowała w barze, jako kelnerka i stroniła od ich dawnych znajomych. Gdy to usłyszał, poczuł strach. A co jeżeli dowie się, jakim stał się człowiekiem? Bezdusznym mordercą. I kolejne zaskoczenie. Ona doskonale o wszystkim wiedziała. Czas coś w niej zmienił. Wybaczyła mu. I pomimo wszystko nadal czuła coś do niego czuła. Próbował wszystkiego, aby tylko ją odzyskać, lecz nie udało mu się. Wyznała mu, że czuje to samo, co wcześniej, ale nie potrafiłaby z nim być, ponieważ w jego obecności wciąż naciskała spust pistoletu celując do napakowanego adrenaliną mężczyzny, któremu odebrała życie. Nie umiała się od tego uwolnić, choć już nie winiła za to Dana. Stawał na głowie, robiła dosłownie wszystko. Jednak nie wskórał nic. Tamtego dnia w szpitalu urodzili się dwaj chłopcy. Syn Dana, Nikolas i Ashton, syn Marisy, którego ojciec zginął w wypadku samochodowym, gdy Marisa była w ciąży. Ash traktował Dana jak ojca, pomimo, że początkowo Marisa robiła wszystko, żeby ograniczyć kontakty swego syna z bosem mafii. Dan respektował to, ale i tu życie napisało swój scenariusz. Syn Dana, Nick, stał się dla Asha jak brat. Powtórzyła się historia z przed lat. Nierozłączny Nick i Ash byli niczym Marisa i Dan z przeszłości. Na to dziewczyna nie mogła nic poradzić. Wiedziała, że gdyby spróbowała rozdzielić chłopców, to skrzywdziłaby tym syna, a tego nie chciała. Została w Nowym Jorku, nadal mieszkała z Ashem w ich niewielkim mieszkaniu, chłopiec uczęszczał do publicznej szkoły, a ona nadal pracowała jako kelnerka. Odrzuciła wszystkie propozycje Dana. Jasno postawiła sprawę. Zostanie, jeżeli nie będzie próbował jej zdobyć za wszelką cenę. Dan szalał, stawał na głowie, długo się nie poddawał, ale z czasem odnalazł się w nowej sytuacji. Ze względu na Marisę i chłopców zmienił się. Bezwzględny morderca, którym był ‒ umarł, a on nagle poczuł się z tym wspaniale. Tak, jakby ktoś zdjął mu z ramion ogromny ciężar. Traktował chłopca jak swego syna, kochał równie mocno jak Nicka i był szczęśliwy, że, pomimo, iż dzieciak przestrzega nakazu matki i nazywa go wujkiem, to i tak traktował go jak ojca. Nagle pojawiło się pragnienie, aby stać się dla tych młodych ludzi przykładem. Obaj doskonale wiedzieli, jakie są realia i kim jest, to przecież nie mogło ulec zmianie, siedział w tym zbyt głęboko, nie mógł ryzykować złożeniem broni. Był groźny dla zbyt wielu ludzi, więc nadal musiał być tym złym. Nie mógł opuścić gardy. Jednak nigdy już nikogo nie zabił, przestał być okrutnikiem, który z byle powodu wydaje ostateczne wyroki. Handel bronią i narkotykami trwał w najlepsze, jednak nie przelewał już krwi, gdy nie było takiej potrzeby. Marisa akceptowała go takiego, jaki był, akceptowała to, że Ash uczestniczy w jego życiu, co równało się uczestniczeniu we wszystkich brudnych interesach. Jednak Ash kochał Nicka jak brata, a Dana jak ojca. Ona sama wiedziała, że Dan oddałby bez wahania swe życie za jej syna, a to jej wystarczyło.

Dopilnowawszy, aby chłopiec położył się do łóżka domknęła okno i udając, że wierzy, iż chłopiec posłusznie zaśnie, wyszła z pokoju. Zamknęła drzwi i pospiesznie wróciła do swej sypialni. Wzięła do ręki telefon i wybrała z listy odpowiedni kontakt. Po zaledwie dwóch sygnałach usłyszała głos Dana.
‒ Wszystko u was w porządku? ‒ zapytał zatroskanym głosem zanim zdążyła się odezwać. Sapnęła poirytowana, ale głęboko odetchnęła odczuwając ulgę.
‒ Przez ciebie i twoje interesy nie mogę spać. Na ulicy pełno jest policji ‒ powiedziała z pretensją.
‒ Przyznaj lepiej, że martwiłaś się o mnie. ‒ Usłyszała i zmrużyła oczy. Dokładnie tak było. Za każdym razem, gdy coś się działo obawiała się, że coś mogło stać się Danowi. To niestety było bardzo możliwe.
‒ Ostatnie, co bym robiła, to zamartwianie się o ciebie ‒ fuknęła i usłyszała śmiech mężczyzny, który doskonale wiedział, że to nieprawda i był głupio zadowolony z faktu, że zadzwoniła do niego w nocy.
‒ Jak ty zawsze mówiłaś? Złego szlag nie trafia? ‒ zapytał, a ona uśmiechnęła się półgębkiem.
‒ Przez ciebie zaśpię do pracy ‒ szepnęła, gasząc nocna lampkę i układając się wygodnie w łóżku.
‒ Zrobiłem to specjalnie dla ciebie. Zleciłem kilka morderstw pod twoimi oknami, ponieważ jedyne, o czym marzę, to sprawiać, że nie możesz spać w nocy.
‒ Kretyn!      
‒ Nie chcę żebyś chodziła do pracy. ‒ Usłyszała i przewróciła oczyma.
‒ A ja nie chce żebyś wracał do tego tematu ‒ ucięła ziewając.
‒ Zadzwonię w kilka miejsc i postaram się posprzątać pod twoim oknem, chociaż tym razem to nie ja narobiłem bałaganu ‒ zaręczył.
‒ Dan, tu jest co najmniej pięć radiowozów, straż i pogotowie. Tego nie da się posprzątać ‒ powiedziała i usłyszała milczenie. Na pewno się zaniepokoił. Na ulicy, na której mieszkali, wciąż coś się działo. ‒ Nie martw się. Przestali strzelać, pewnie policja opanowała już sytuację ‒ zapewniła.
‒ Było słychać strzały? ‒ zapytał. W jednej chwili jego głos stał się opanowany.
‒ Policja strzelała w powietrze, dla ostrzeżenia ‒ skłamała i ponownie ziewnęła.
‒ Boję się o ciebie i Nicka ‒ szepnął smutno. ‒ Co mogę zrobić, abyś zmieniła zdanie i wyprowadziła się z tamtej okolicy? Mój dom jest ogromny. Możecie się jedynie…
‒  Ash praktycznie u ciebie mieszka, to wystarczy ‒ przerwała mu.
‒ Interpretujesz wszystko tak jak chcesz, a chodzi mi jedynie o to… ja po prostu się martwię. Strzały, policja, pogotowie. Kto wie, co mogło się stać. A gdybyś akurat wracała do domu? ‒ zapytał.
‒ Dobry argument ‒ powiedziała i westchnęła. Prawdę mówiąc od jakiegoś czasu myślała o przeprowadzce do jakiejś spokojniejszej dzielnicy, ale miała zbyt małą pensję. Chciała oszczędzić na studia dla Asha, więc żyli skromnie. Chociaż trudno to tak określić. Ona prawie całe dnie pracowała, a Ash ten czas spędzał z Nickiem w domu Dana. 
‒ Po prostu się wyprowadź z tej dury. I wiem, nie robisz tego, ponieważ cię nie stać, co jest kompletną bzdurą, bo wiesz, że mogę pomóc i powinnaś mi na to pozwolić choćby ze względu na chłopaka. To, co robisz, jest egoistyczne. Zdajesz sobie z tego sprawę?
‒ Twój świat i…
‒ W tym świecie tkwisz również ty, Ash, Nick i ja. I cokolwiek byś nie zrobiła to niczego nie zmieni. Nawet gdybyś przeniosła się na drugi koniec Stanów, to i tak zawsze będziecie częścią tego świata. Mojego świata. I wiem, zdaję sobie sprawę z tego, że sam nas w to wciągnąłem, jednak nic nie mogę na to poradzić. Obwiniam się każdego dnia, zrobiłbym wszystko, aby cofnąć czas, oddałabym życie gdyby tylko było możliwe wyciągnięcie was w jakikolwiek sposób z tego świata, ale nie jest to możliwe, a pewnych rzeczy nie mogę teraz tak po prostu uciąć. Chociaż bardzo bym tego chciał ‒ wypowiedział z goryczą, a ona wstrzymała oddech. Do tej pory nie usłyszała takiego wyznania.
‒ Mam nadzieję, że tego nie wykorzystasz ‒ wyszeptała.
‒ Czego?
‒ Tego, co ci zaraz powiem, Dan ‒ powiedziała drżącym głosem. ‒ Nie chce się nad tym rozwodzić, ale…
‒ Ale?
‒ Nie zamieniłabym Twojego świata na żaden inny ‒ wyznała ze ściśniętym gardłem. ‒ Dobrze mi tu gdzie jestem. Chcę mieszkać z moim synem i wiedzieć, że mogę do ciebie zadzwonić w nocy i powiedzieć ci, że przez ciebie nie mogę spać, choć tak naprawdę martwię się o ciebie. Mój świat i Twój świat, to Nasz świat. I naprawdę bardzo bym chciała, ale nie potrafię pokonać bariery, którą chcę się odgrodzić, aby nie cierpieć. Po prostu bądź w naszym świecie, ale bądź gdzieś obok. Czy możesz?
‒ Mam nadzieję, że częściej będą mordować kogoś pod twoim oknem, może wtedy znowu zadzwonisz i usłyszę anielskie dzwony. ‒ Usłyszała i uśmiechnęła się.
‒ Nie licz na to. Myślę, że masz rację, to egoistyczne wychowywać dziecko w takiej okolicy, gdy jest inna możliwość ‒ szepnęła.
‒ Pozwolisz mi…
‒ Tak ‒ przerwała mu. ‒ I chyba powinniśmy zamieszkać bliżej ciebie. Ash i tak codziennie przebywa z Nickiem, a mnie zaczynają wkurzać ciągłe wymówki dotyczące dużej odległości. Czasami jego argumenty sprawiają, że mam wrażenie jakby biedaczek musiał przebyć całą Road 66 ‒ oświadczyła wzdychając.
‒ Marisa?
‒ Słucham.
‒ Wiesz, o co chcę zapytać, prawda? ‒ Usłyszała i przymknęła oczy.
‒ Wiem ‒ szepnęła cicho.
‒ Minęło już dwadzieścia lat, a dwadzieścia lat bez ciebie jest…
‒ Chcesz żebym się do ciebie wprowadziła, a nie zaprosiłeś mnie nawet na randkę? ‒ Próbowała żartować, ale prawdę mówiąc była roztrzęsiona. Wszystko się w niej kłóciło. ‒ Powoli… ‒ wyszeptała po chwili.
‒ Nie powiedziałaś nie. ‒ Usłyszała i uśmiechnęła się pod nosem.
‒ Nie powiedziałam nie ‒ powtórzyła. ‒ Liczę jednak na to, że zabierzesz mnie może do kina, albo do jakiegoś baru na drinka ‒ stwierdziła i usłyszała jego śmiech. Mogłaby przysiąc, że ma w oczach łzy. Znała go lepiej niż siebie. A ich codzienny kontakt był sporadyczny. „Ash zje u ciebie. Przywieź go do domu na osiemnastą”. „Ok, odrobi z Nickiem lekcje, przypilnuję ich.”. „Tylko niech nie grają cały dzień w gry”, „Nie będą, obiecuję”. Krótkie rozmowy telefoniczne. Zaledwie kilka zdań, nic więcej. Przecież tak naprawdę Dana było w życiu Asha więcej od niej. Westchnęła.
‒ Wiesz, my nigdy nie byliśmy na randce, Mariso ‒ powiedział po chwili i ponownie się roześmiał. Lubiła go takiego. Niewywierającego na niej presji, aby wspólnie zamieszkali.
‒ Kino samochodowe raz w tygodniu to nie randka? Pizza na dachu kamienicy starego Smitha to też nie randka? Jezu, Dan, moje życie właśnie straciło sens ‒ stwierdziła ze śmiechem.
‒ Nigdy cię nie pocałowałem. ‒ Usłyszała i zrobiło jej się gorąco.
‒ Ale trzymałeś mnie za rękę, a to prawie jak seks ‒ oświadczyła i oboje się roześmieli. ‒ Kończymy już, inaczej obudzę Asha ‒ szepnęła, gdy się już uspokoiła.
‒ To takie dziwne…
‒ Co? ‒ zapytała, gdy milczał przez chwilę.
‒ Pragnę wsiąść w samochód i pruć do ciebie jak wariat. Być tuż obok ciebie, przytulić cię, całować i… ‒ zdusił w sobie słowa, którymi mógł ją spłoszyć. ‒ Chciałbym choćby być w tym samy pokoju, albo nawet pod twoimi drzwiami i wiedzieć, że jesteś tuż za ścianą, wsłuchiwać się, czy usłyszę jakiś dźwięk za nią, ale…
‒ Przestań ‒ wydusiła, czując się osaczana, choć z drugiej strony to, o czym mówił, sprawiało, że oblewało ją gorąco.
‒ Pozwól mi dokończyć ‒ szepnął i przez chwilę milczał. ‒ Ale jest mi dobrze, czuję ten słodki bój niespełnienia i jest mi cholernie dobrze. Jestem po prostu… szczęśliwy ‒ podsumował.
‒ Ja też ‒ szepnęła po chwili.
‒ Dałaś mi dziś więcej niż mógłbym oczekiwać, chociaż przyznaję, że dopominałem się o więcej i teraz widzę, że nie powinienem tego robić.
‒ Zastanawiałeś się kiedyś jak potoczyłoby się nasze życie gdybym tamtego dnia…
‒ Każdej nocy, odkąd wyjechałaś, Mariso. Ale nie rozmawiajmy o tym, co by było ‒ poprosił. ‒ Lepiej myśleć, o tym, co będzie. A wiesz, co będzie?
‒ Co? ‒ zapytała z ciekawością.
‒ Zaśpisz do pracy i będziesz nalewała kawę klientom, ziewając. Będzie chciało ci się spać i facetowi, który poprosi o wegetariańską sałatkę, podasz podwójnego hamburgera z frytkami i colą. Cały czas będziesz myślała o naszej rozmowie i będziesz miała wątpliwości i obawy. Później zadzwonisz do mnie i powiedz mi, o której Ash ma wrócić do domu, a przy okazji zapytasz czy odrobił lekcje, zabronisz im też grać w gry i prawdopodobnie dostaną szlaban na lody ‒ oświadczył, a ona westchnęła ciężko. Tak bardzo potrzebowała takiej rozmowy. Teraz wszystko brzmiało dobrze, ale czy gdy go zobaczy nie wrócą wspomnienia z przeszłości?
‒ Ale twój dzień może wyglądać zupełnie inaczej. ‒ Usłyszała i uniosła w górę brew.
‒ Nie popsuj tego ‒ poprosiła.
‒ Możesz zadzwonić do pracy i wziąć wolny dzień. Rano wyślę po Asha kierowcę i dostarczy go do szkoły. Ty się wyśpisz, a wieczorem zabiorę cię do kina samochodowego i…
‒ I?
‒ I będę się z tobą kochał… trzymając cię za rękę ‒ zakończył, a ona parsknęła śmiechem.
‒ Taki seks satysfakcjonował mnie, gdy chodziłam do ogólniaka. Chyba wolę iść na drinka… ‒ oświadczyła i zamarła. Czy właśnie umówiłam się na randkę, z facetem, którego unikałam jak ognia przez dwadzieścia lat? ‒ pomyślała z przerażeniem.
‒ Tak. ‒ Usłyszała i przymknęła oczy. Miała wrażenie jakby siedział w jej głowie, znał każdą myśl.
‒ Pewnie i tak wzięłabym wolne ‒ odparła, starając się zachować powagę.
‒ Tak, tak, na pewno ‒ stwierdził z przekąsem i usłyszał gniewne sapnięcie. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz